Neli Morawicka-Rudnicka tak w życiu jak i twórczości łączyła tęsknotę za pozostawioną rodzinną Warszawą z miłością do pięknego Krakowa, który przygarnął ją w 1944 r. po upadku Powstania i ucieczce z transportu.
Bezpośrednim echem wspomnień z tamtego czasu jest kilka mrocznych obrazów, ledwie czasem rozświetlonych czerwienią dogasających pożarów oraz powtarzający się, a utrzymany w zdecydowanie ciemnych barwach, motyw bramy. Otrzymały one takie tytuły jak: „Wspomnienie z Warszawy 1944”, „Zagłada I” i „Zagłada II”, „Los” czy „Po powstaniu” oraz cykl obrazów ze słowem „brama” w tytule („Brama I”, „Brama III”, „Brama z dwiema postaciami”).
To właśnie reminiscencje z czasu konieczności wyczekiwania i przetrwania z małym dzieckiem nalotów, bombardowań, a następnie zburzenia ponad ich głowami całej kamienicy przy ul. Widok w śródmieściu Warszawy.  Więc teraz,  tylko nadane tytuły pozwalają nam czasem zrozumieć genezę tej części jej twórczości. Mimo, że Stefan Otwinowski w swojej refleksji zapisanej w tygodniku "Życie Literackie", po wyliczeniu kilku tytułów jej prac, pisze: „Nie, nie myślcie, że jest to malarstwo sekundujące literaturze, to tylko ja w sposób ‘literacki’ przejmuję treść obrazów, a przejąwszy jeszcze raz zastanawiam się nad własną biografia”. Bowiem wcześniej wspominał: „Artystkę tę znam jeszcze z dawnych warszawskich lat: bardzo lubiłem krąg młodych plastyków ze sławnej uczelni, mieszczącej się przy Myśliwieckiej. Więc teraz w Krakowie, spotkawszy się przy ważnej okazji, wspominamy, wzruszamy się, żałujemy. Żałujemy tamtych czasów - głównie dlatego. że byliśmy wtedy młodzi. Taka sobie zwykła żałość, powiedziałbym, że nawet dosyć szlachetna.

Wydaje się że dramatyczne przeżycia z Powstania – o których to nigdy nie mogła ani spokojnie myśleć ani rozmawiać - miały wpływ na całą jej twórczość, a szczególnie paletę i nastrój, powstających nawet wiele lat później, obrazów.

Nie bez znaczenia dla psychicznych uwarunkowań twórczości były też zapewne przeżycia powojenne, kiedy to po okresie względnego dobrobytu nastąpił okres strachu, nagonki ówczesnych władz, niszczenia „domiarami” zorganizowanej wcześniej pracowni malarskiej, a potem rewizji służb bezpieczeństwa. Wspomniana pracownia malarska przez jakiś czas nieźle prosperowała. Działalność sprowadzała się do projektowania i malowania wzorów na kuponach jedwabiu pochodzących ze spadochronów z demobilu. W pracowni zatrudnionych było kilku plastyków, m.in. powszechnie później znany ilustrator czasopisma „Przekrój” – Daniel Mróz.